czwartek, 25 sierpnia 2016

Zostawmy historię historykom – Duda na Ukrainie

Prezydent RP Andrzej Duda od wtorku gościł na Ukrainie. Przybył tam na zaproszenie prezydenta tego kraju Petra Poroszenki. Wizyta była związana z obchodami 25-lecia niepodległości Ukrainy. Andrzej Duda był tam jedynym zagranicznym gościem tej rangi. 

Obecność naszego prezydenta na tych obchodach wpisuje się doskonale w prowadzoną przez Polskę już od wielu lat politykę wspierania Ukrainy. Polscy włodarze z jakichś powodów upatrzyli sobie ten kraj na obiekt szczególnych względów. Pomimo tego, że graniczymy z relatywnie dużą liczbą państw, to właśnie Ukraińcy korzystają najbardziej na naszej nieustającej pomocy. 

Z deklaracji przyjętej przez obu prezydentów wynika, że nasze stosunki z Ukrainą nie mogłyby być lepsze, a wszelkie nieporozumienia wynikają z najzwyklejszej małostkowości i braku chęci pozostawienia kwestii historycznych w rękach historyków. „Potwierdzamy obopólnie strategiczny charakter naszych relacji i deklarujemy chęć budowy polsko-ukraińskiego sąsiedztwa” – dumnie głosi rzeczona deklaracja. „Apelujemy do wspólnoty międzynarodowej o wzmożenie wysiłków, w tym polityki sankcji wobec agresora, w celu przywrócenia przestrzegania naruszonego prawa międzynarodowego i zaprzestania agresji wobec Ukrainy” – czytamy. I wreszcie smaczek złotoustego króla czekolady: „Politycy powinni się wypowiedzieć i powiedzieć: przebaczamy i prosimy o przebaczenie. I powinniśmy znaleźć koncepcję, która zadowoli i jedno, i drugie państwo, i pozostawić kwestie historyczne historykom, których bardzo doceniamy”. 

Tyle znalazłem i mi wystarczy. Niedobrze się robi od tego bełkotu. Głębsze zastanowienie się nad tymi trzema cytatami doprowadza do konstatacji, że deklaracja ta to typowy pamflet na polską rację stanu. Po pierwsze, nie wydaje mi się, aby nasze relacje z Ukrainą były dla nas aż tak ważne, tym bardziej, że nasze zaangażowanie jest przeważnie jednostronne. Nasi niebiesko-żółci „partnerzy” robią i tak co im się żywnie podoba i to w najważniejszych dla nas kwestiach. Po drugie, wszelkie apele nawołujące do dokręcenia śruby Rosji są dla nas niczym kopanie sobie grobu. I to dla kogo? Dla banderowców, którzy jeszcze niedawno mordowali nas w wyjątkowo bestialski sposób, a dziś nie chcą wziąć za to odpowiedzialności? Przebaczyć to możemy my im nie oni nam, dość tych bredni. Pozostawienie kwestii w rękach wielce szanownych historyków oznacza, ni mniej ni więcej, tylko pogrzebanie pamięci o Zbrodni Wołyńskiej na ołtarzu politycznej poprawności. Zresztą wątpię w samodzielność polskich władz w kontekście relacji z Ukrainą. Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że wypełniają oni jedynie wolę amerykańskiego suwerena, którego marionetką w geopolitycznych rozgrywkach stała się nasza Ojczyzna w przeciągu ostatnich 25 lat. 

Już poprzednia władza widziała w Ukrainie coś więcej niż tylko jedną z nacji żyjących niegdyś w obrębie Państwa Polskiego i odwiecznego wroga Polaków. W końcu to premier Ewa Kopacz otworzyła im linię kredytową na 100 mln Euro, a prezydent Komorowski wysławiał w tamtejszym parlamencie bohaterstwo ukraińskich „obrońców Europy”. To nic, że zaraz po jego wyjściu Ukraińcy przyjęli uchwałę gloryfikującą UPA, to nic, że obrzucali go, a co za tym idzie wszystkich Polaków, których był przecież reprezentantem, jajkami. Wsparcie szło, idzie i najprawdopodobniej, pomimo zmiany rządu, będzie szło dalej. 

Kołowrót zmiany władz kręci się nieustannie, jednak pewne rzeczy się nie zmieniają. Nieważne, PO czy PiS, stosunek do Ukrainy może być tylko dobry lub lepszy. Powierzchowne działania w rodzaju podjęcia przez sejm uchwały nazywającej po imieniu Zbrodnię Wołyńską nijak się mają do rzeczywistych działań oraz oczekiwań środowisk kresowych. Nie wydaje mi się, aby większość Polaków zdawała sobie sprawę z tego, jak niebezpieczna ideologia rozwija się nieskrępowanie na Ukrainie. Wyniesione do władzy na barykadach Majdanu, aktualne „elity” ukraińskie, budują jedność narodu na micie bohaterów, mających z prawdziwym bohaterstwem tyle wspólnego co Stalin z miłosierdziem. Gieroje z UPA, wynoszeni na piedestał i stawiani za wzór ukraińskiej młodzieży, stali się obliczem współczesnej ukraińskiej racji stanu. Kat Polaków, Stepan Bandera, spogląda na nas z portretów obecnych niemalże na wszystkich manifestacjach, zaś czerwono-czarne flagi OUN powiewają nieskrępowanie obok tych niebiesko-żółtych. 

Bezkrytyczne wsparcie dla Ukrainy wbrew okolicznościom i zdrowemu rozsądkowi stało się najwyraźniej obowiązującą w Polsce ideologią. Cały mainstreamowy ściek przychyla się do bzdurnej tezy, jakoby silna Ukraina była dla nas gwarantem bezpieczeństwa. Myślę, że w istocie jest wręcz odwrotnie. Napływające do naszego kraju miliony Ukraińców przeprowadzają kolonizację na wzór tej muzułmańskiej w Niemczech. Tyle tylko, że są biali więc nie rzucają się w oczy, chociaż ich mentalność, z kosmopolityczną postawą zachodnioeuropejską niewiele ma wspólnego. W Gdańsku, gdzie jest ich już sporo, natknąć się można bez wielkiej trudności na tandetne, grafomańskie napisy o treści „śmierć Lachom”, „zrobimy Polakom drugi Wołyń” itp. Ktoś może powiedzieć, że to margines, że większość Ukraińców tak nie myśli. Może i tak, jednak dlaczego ten margines jest tak widoczny? Dlaczego jest widoczny również w naszym kraju? Gdyby ludzie zauważali w przestrzeni publicznej napisy w stylu „Allahu Akbar” podniosłaby się wrzawa, a tu nic. Przykład idzie z góry i nie łudźmy się, że fakt, iż partia mieniąca się patriotyczną doszła do władzy, automatycznie zwalnia nas z myślenia i konieczności rozliczania jej. Napływ znacznej liczby Ukraińców do Polski jest dla nas zagrożeniem, tym bardziej, że obecna, ukainofilska władza najprawdopodobniej pozwoli im się tu osiedlić, czy to dla łatania dziury demograficznej, czy też z jakichkolwiek innych względów. Wydaje mi się, że jednak na tym stracimy. Czy warto?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz